piątek, 16 listopada 2012

Wadi Rum - expedition



O tym, że wstaliśmy wcześnie to chyba nie muszę pisać :), ale dziś było jeszcze wcześniej niż zwykle. Pobudka 5:20, szybka toaleta i wymarsz w ciemnościach z pokoju. O 6:20 z hotelowej recepcji ma nas zabrać busik na opłaconą wcześniej wycieczkę na pustynię Wadi Rum - 35JD/1os (160zł). W sennej recepcji w półmroku dostrzegamy jakiegoś obywatela nieznanej nacji popijającego Coca-Colę!? W oczy rzucają się okulary, czarna czupryna i rozbrajający uśmiech. Przedstawia nam się jako John z zamiarem wyjazdu na tą samą wycieczkę. Po wymianie kilku zdań okazuje się, że to 30 letni Juan z Peru. A to ciekawostka. Spotkanie peruwiańskiego backpackers'a to rzadkość porównywalna ze znalezieniem muszelki nad Morzem Martwym ;) W drzwiach pojawia się nasz kierowca i zaprasza do samochodu. W środku są już pasażerowie zapewne zbierani po hotelach. Zaraz za nami z hotelu wylatuje Juan z plecaczkiem zostawionym przez Aurelię. Szczerząc zęby unosi plecaczek i pyta czy to nasze. Przeszedł mnie dreszcz. W plecaczku były dokumenty i pieniądze. Po wyjeździe z miasta wspólnik kierowcy zaczyna zbierać pieniądze za przejazd. Tylko że zamiast umówionych 5JD (23zł) od osoby woła 7JD. Ludzi protestują, ale nic to nie daje. Przez Jordanię przewala się właśnie fala protestów i od wczoraj poszły w górę niektóre ceny o ok. 40% :(. Król co prawda zapowiedział reformy, ale manifestacje w miastach trwają nadal. Posłusznie więc wszyscy płacą i jedziemy dalej.
Dojeżdżamy do tzw. Visitors Center tu wszyscy biegną do kasy zaczepiani przez naganiaczy z licznych biur oferujących podobne wyprawy, kupujemy bilety po 5JD/os i wracamy do samochodu. Wjeżdżamy do najbardziej atrakcyjnej części pustyni zamienionej w wielki rezerwat, którego nazwa Wadi Rum wzięła się od nazwy znajdującej się tu wioski ok.7 km od Vis. Cent. Podjeżdżamy pod nasze biuro, gdzie nas wysadzają.


Czekamy ok. 1,5h, ale dzięki obecności Juana nie możemy się nudzić. Opowiada nam o Peru i tradycyjnej Coce, której jest fanem, w specyficzny dla siebie sposób, że nie  można się nie śmiać :) Juan studiował na Tajwanie i tam zaobserwował, że ludzie podróżują, więc postanowił sam spróbować. Z niewielkim plecakiem, aparatem i Internetem w komórce w sandałkach w których marzł biedak w Jordanii ruszył w kilkumiesięczną podróż po świecie. Dołącza do nas jeszcze para z Niemiec i ruszamy zdezelowaną Toyotą 4WD wyglądającą jak po błotnej kąpieli oraz z sympatycznym kierowcą-przewodnikiem Mohamedem do pierwszego punktu na trasie – czyli zakupy w jedynych w Wadi Rumie sklepikach z jedzeniem. Zjadamy tradycyjny falafel Sandwich za 1JD (4,6zł) i kupujemy jeszcze 5 dużych bananów za 1,5JD (ok.7zł).

z Juanem (John)

centrum wioski Wadi Rum

Wjeżdżamy w piach. Trzęsie i wieje przez niedomknięte okna choć słońce świeci ostro zakładamy polary i ortaliony.
Zatrzymujemy się przy źródełku Laurenca. Wysiadamy, a kierowca wskazuje miejsce ze 100m powyżej na skałach z jednym drzewkiem od którego schodzą w dół rurki z wodą i karze nam tam włazić.


 Odruchowo szukamy ścieżki lub nawet schodów, w końcu wracamy do kierowcy pytając, gdzie się wchodzi. I słyszymy, everywhere. Rozbieramy się więc z ciepłych ubrań i zaczynamy wspinaczkę po kamlotach. Przydaje się doświadczenie wspinaczkowe. Ciekawe jak sobie radzą inni turyści? Jak się okazuje, tego typu wspinaczka będzie się często zdarzała na tej trasie :)


Spoceni wsiadamy do naszej terenówki, a kierowca zadaje pytanie Juanowi czy może powiedzieć dlaczego swoje grube ciuchy władował komuś innemu do samochodu? Po raz kolejny podziwiamy uśmiech i nieśmiałe mistake.
Przemierzamy piaskową równinę, podziwiając inne pędzące i wzbijające tumany kurzu terenówki, zmierzając w kierunku kolejnego masywu skalnego. Cała pustynia jest niezwykle widokowa dzięki zalegającemu wszędzie czerwonemu piaskowi i wyrastającym co parę kilometrów niesamowitym masywom skalnym. 




Kolejna atrakcja to wąziutki kanion wypełniony częściowo wodą, w którym możemy podziwiać liczne starożytne rysunki naskalne.


 Kanion to znowu zabawa z wyszukiwaniem stopni i chwytów na przeciwległych ścianach. Wchodzimy w głąb jednak tylko kilkadziesiąt metrów i kończymy eksplorację na wymagającym progu skalnym, który z małpią zwinnością w japonkach pokonuje nasz przewodnik Mohamed.


Następnie w podskokach mkniemy w kierunku wydm z czerwonego piachu zakończonych punktem widokowym dostępnym po przyjemnej wspinaczce. Kierowca z uśmiechom wyznacza zadanie. 10 min na górę i 10sek na dół. Rzeczywiście fajnie zjeżdża się po piachu.



Zatrzymujemy się kilometr dalej przy domu Laurence’a. Przy okazji wspomniany Laurence to brytyjski żołnierz w arabskim przebraniu dowodzący w okresie I wojny Beduinami z okolicy, co pomogło im wyzwolić się spod Imperium Tureckiego. Do dziś darzony jest tu dużym szacunkiem.


Przejeżdżamy kolejne kilometry podziwiając przez okna okolicę. Próbuję robić zdjęcia, ale jest to arcy trudne w tych warunkach. Przez otwarte okno wiatr urywa głowę, a podskakujący co chwilę samochód dodaje siniaków. Zatrzymujemy się na lunch. Po raz kolejny wysypujemy piach z butów i  wsuwamy swoje kanapki. Niestety spokojne delektowanie posiłkiem i widokiem zakłócają dziesiątki natrętnych much. Zupełnie nie rozumiemy o co im chodzi? 


Mkniemy teraz do najtrudniejszej atrakcji na trasie czyli skalnego mostu. Tu już prawdziwa II lub III w tatrzańskiej skali wspinaczkowych trudności  do pokonania bez asekuracji.  Umotywowani możliwością uwiecznienia na fotografii w tak niezwykłym miejscu uczestnicy wycieczek bez przygotowania i sprzętu dają z siebie wszystko. Niemcy odpuszczają w zasadzie po pierwszym spojrzeniu, tym razem odpuszczam również polując z aparatem na Aurelię.


Podziwiamy karkołomne wyczyny naszego Peruwiańczyka, który ma spore problemy na zejściu. Trzeba przyznać, że bardzo aktywnie pomagają ludziom beduińscy przewodnicy z niektórych biur. Byliby zapewne świetnymi wspinaczami. Obserwuję ich niesamowite popisy w „sukienkach: i turbanach. Jeden z nich pokazując klientom, że nie ma tu nic trudnego chodzi po stromym, gładkim zboczu skalnym  -  20m nad ziemią na samych rękach!
Wreszcie zmierzamy w kierunku naszego pustynnego campu. Pod rozgwieżdżonym niebem pustyni w specjalnie przygotowanych namiotach spędzamy noc.


namioty 2-osobowe, wygodne łóżka z dużą ilością kołder

 Podziwiając z pobliskich skał zachód słońca nad Wadi Rumem, jemy wspólnie super-kolację przygotowaną przez kucharzy w obozie. 

nasz living room


Rano o 6,30 pobudka, aby uchwycić wschód słońca.



 Potem szybkie śniadanie i powrót do biura. Tu już na nas czekała zamówiona taksówka, którą jedziemy do Aqaby.

4 komentarze:

  1. Kazdy kolejny wasz post bije poprzedni,zarowno pod wzgledem ciekawych relacji jak i pieknych zdjec. Slychac cos tam na miejscu o napieciach i bombardowaniach w Izraelu? Jaka atmosfera? Czy jakos w praktyce odczuwacie wplyw wydarzen w okolicy ,w ktorej jestescie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za wieści o sąsiadach, tutaj nikt o Izraelu nie wspomina, Jordańczycy skupiają się na własnych problemach, co wieczór wychodzą na ulicę i skandują przeciwko królowi. Przyglądamy się sytuacji i mamy nadzieję, że przynajmniej do naszego wyjazdu za 4 dni nic większego nie będzie się działo.

      Usuń
  2. Faktycznie, w dużych miastach może być "ciepło".

    "rząd niespodziewanie ogłosił podwyżkę cen paliwa opałowego (diesel, kerosene) o prawie 30% i cen gazu, na którym gotuje się tu posiłki właściwie wszędzie, o, bagatela, 54% !!! "

    Napiszcie jaka jest cena paliwa po podwyżce, porównamy z Polską.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od kilku dni próbujemy wypatrzeć jakąś stację benzynową i na razie się nie udało. Nie wiem gdzie oni tankują. U nas co kilkaset metrów, a tu nic.

      Usuń