Rano szybkie śniadanie, tramwaj, dworzec autobusowy w
Jerozolimie. Po drodze w okolicy słynnego kurortu Ein Bokek za oknami autobusu
widzimy po raz pierwszy w Izraelu deszcz. Ein Bokek robi raczej słabe wrażenie
co przekonuje nas do dobrego wyboru przed kilkoma dniami. Po ok. 4 godzinach
jazdy docieramy do Eilatu nad Morzem Czerwonym. Tu wsiadamy w Taxi i za 10$
docieramy do przejścia granicznego. Na granicy jesteśmy sami. Płacimy opłatę
wyjazdową z Izraela 98+5 ILS/os i kompletnie bez żadnych problemów, żadnego
przepytywania wychodzimy z Izraela. Pokonujemy pas ziemi niczyjej i wchodzimy
do Jordanii.
Tu znów żadnych problemów, no może z małym wyjątkiem. Ledwie
znaleźliśmy się pod dachem zabudowań chckpointu zaczęło padać, potem grzmieć,
następnie lać, po czym z nieba zaczął lecieć regularny wodospad, jakaś masakra.
Welcome to Jordan – słowa nad przejściem nieźle kontrastują
:) Zwykle oberwanie chmury kończy się po kilkunastu minutach. Tu trwało to
chyba z pół godziny. W końcu udało nam się przejść granicę. Od razu wyhaczyła
nas mafia taksówkarska. Niestety nie było za bardzo gdzie iść, w związku z tym
zapłaciliśmy frycowe 10JD. Przy czym 1JD to 1,47$. W Aqabie wysiedliśmy w
centrum, oczywiście nie za bardzo wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, ale najpierw
obiadek :) Falafel 0,5JD.
A potem spotkaliśmy się z Omarem, z którym także
skontaktowaliśmy się przez couchsurfing. Przez 2 dni jesteśmy gośćmi w jego
domu. Jutro w planach mamy nurkowanie w zatoce Aqaba.
Sprzęt do nurkowania, jak widzę, gotowy.
OdpowiedzUsuńW domu Omara to chyba norma :)
OdpowiedzUsuń